Słowo wstępne – Zbigniew Mentzel: Kiedy dwudziestosześcioletni Leszek Kołakowski sporządzał rewizję polskiego przekładu Etyki Spinozy, musiało poruszyć go w tym arcydziele zdanie, które będzie później wielokrotnie cytował: „Człowiek wolny o niczym nie myśli mniej niż o śmierci, a mądrość jego jest rozmyślaniem nie o śmierci, lecz o życiu”.
Ale na przekór mniemaniu wielkiego filozofa i wbrew jego zaleceniom sam Kołakowski o śmierci rozmyślał często; w pismach, jakie pozostawił, dowodów na to znajdujemy bez liku. Już jeden z jego pierwszych filozoficznych esejów, który w roku 1955 ogłosił miesięcznik „Twórczość”, dotyczył traktatu szesnastowiecznego teologa ariańskiego Grzegorza Pawła z Brzezin O prawdziwej śmierci, zmartwychwstaniu i żywocie wiecznym. Analizując ów traktat, Kołakowski podkreślał, że choć zagadnienie nieśmiertelności duszy nie istnieje współcześnie jako kwestia naukowa, istnieje jako kwestia moralna, i ta właśnie strona problemu nadaje mu intelektualną żywotność.
Zapewne, potrzeba głębokiego namysłu nad ludzką śmiercią – „absurdem równie niemożliwym, jak niewątpliwym” – po części była u Kołakowskiego zrozumiałą reakcją psychologiczną. Trzech lat jeszcze nie skończył, kiedy umarła jego matka, jako kilkunastoletni podrostek stracił ojca zamordowanego przez niemieckich okupantów, podczas wojny oglądał w nadmiarze nie pochowane zwłoki leżące w bramach i na ulicach miasta – wszystko to musiało tworzyć traumę, czarną plamę na jego świadomości. Ale i później, w czasie pokoju, nie opuszczała go ta smuga cienia. Jak niektórzy bliscy mu myśliciele, Pascal na przykład, Kołakowski nie mógł żyć w przyjaźni z własnym ciałem. Udręczony od młodości ciężką chorobą stawów i niezaleczoną gruźlicą wiele miesięcy spędził w szpitalach i sanatoriach;
doświadczenie nieznośnego bólu bywało jego codziennością.
Jednakże – o czym Kołakowski nieraz przypominał – potrzebne jest rozważanie myśli filozoficznej niezależne od biografii filozofa; gdyby w ogóle potrzebne nie było, filozofia nie mogłaby istnieć.
Niezależnie więc od wszelkich okoliczności biograficznych umieranie, śmierć, wiara w nieśmiertelność i – najważniejsze w chrześcijaństwie – zmartwychwstanie intrygowały Kołakowskiego jako fundamentalny problem filozoficzny, z którym na różne sposoby próbował się uporać. Zasadniczym tematem kilkunastu tekstów zebranych w tej książce jest ludzki lęk przed śmiercią (dodajmy: przed śmiercią abstrakcyjną bardziej niż konkretną), a także możliwość opanowania
tego lęku, stawienia mu czoła. Obok tekstów odrębnych mamy tu fragmenty większych całości – esejów i książek. Czytelnika może uderzyć ich gatunkowa różnorodność: obok rozważań filozoficznych znajdzie w zbiorze osobiste wspomnienia, list, sentencję moralną zaczerpniętą z historii świętej, a nawet fragment scenariusza filmowego. Tekst
ułożono w kolejności zgodnej z chronologią ich powstawania (niektóre napisane zostały na długo przed tym, zanim je wydrukowano). Dwa – nigdy do tej pory nie były publikowane. Pierwszy to tytułowy w książce esej Śmierć jako własność prywatna, drugi to fragment wspomnienia o Andrzeju Munku napisanego tuż po tragicznej śmierci reżysera
w wypadku samochodowym.
Najwcześniejszy z zamieszczonych tu tekstów pochodzi z roku 1956, najpóźniejsze powstały w roku 2004, dzieli je więc bez mała pół wieku. W tym czasie myśl Kołakowskiego ulegała głębokiej ewolucji, stopniowo zmieniał się także jego
stosunek do problemu śmierci i nieśmiertelności. Inaczej pisał o tych sprawach wcześnie, kiedy – jak przyznawał – pozbawiony był „niemal całkowicie uczuć sakralnych jakiegokolwiek rodzaju”, zupełnie odmienne stanowisko zajmował
później – zanik poczucia świętości nie okazał się u niego trwały.
Zasadniczy zwrot w myśleniu Kołakowskiego nastąpił, jak się domyślamy, w połowie lat sześćdziesiątych. W pisanej wówczas książce Obecność mitu autor dowodził, że umieranie osób bliskich i antycypacja śmierci własnej dlatego są trudne do zniesienia, iż odkrywają nam fenomen obojętności świata: „W antycypacji śmierci własnej świat staje
się domem rodzicielskim, który w jednej chwili przestał rozpoznawać własne dziecko – i to wyobrażenie
nierozpoznawalności własnej ze strony świata nadaje sens naszej obawie śmierci”. Stajemy wobec alternatywy: albo będziemy to doświadczenie na różne sposoby i zawsze nie do końca skutecznie przed sobą zatajać, albo uda nam się fenomen obojętności świata zażegnać dzięki mitom: filozoficznym lub religijnym. Od tamtej pory wszelkie nasze doświadczenie, cały nasz byt empiryczny naznaczony obawą śmierci coraz częściej jawi się Kołakowskiemu jako „realność wtórna, przekaźnik szyfru, nadawanego przez nieempiryczny, mityczny świat bezwarunkowy”.
W przejmującym liście do Tadeusza Kotarbińskiego z roku 1973 pisał o swoim nabytym przeświadczeniu, że to, co „jest” w nieskończenie nikłej teraźniejszości, może „być” tylko dlatego, że jest też to, „w czym odróżnienie przeszłości i przyszłości jest niemożliwe, niejako zasobnik bytu, w którym nie ginie nic”. Pisał o tym oszczędnie, dyskretnie, doskonale zdając sobie sprawę, że przeświadczeń takich udowodnić niepodobna i spór o nie musi pozostawać jałowy.
W jednym z ostatnich tekstów Kołakowskiego – Kompletna i krótka metafizyka. Innej nie będzie. Innej nie będzie – czytamy: „Śmierć jest końcem tej czasowości, w której byliśmy zanurzeni w życiu naszym, i być może, jak się domyślamy, wejściem w inną czasowość, o której nic nie wiemy (prawie nic)”. Pytany, coraz bardziej natarczywie, jak rozumieć owo „prawie nic” ujęte w nawias, Kołakowski odpowiadał wymijająco albo prosił, aby pozwolono mu milczeć.