Grzegorz markowski

Będę jeszcze gościem u Patrycji na kliku koncertach i wydarzeniach muzycznych i wtedy ta moja energia na wyśpiewanie tych kilku piosenek będzie autentyczna, nie będę oszukiwał ani publiczności, ani siebie – mówi legendarny wokalista, lider zespołu „Perfect”, Grzegorz Markowski.

Patrycja poinformowała w mediach, że jest Pan przed decyzją pożegnania się ze sceną. Czy potwierdza Pan informacje przekazane przez córkę?

Wykonywanie zawodów artystycznych nie jest wymierne. W piosence można mieć lat dwadzieścia i wielką głębię, jak Bob Dylan, można być młodym chłopcem bez doświadczeń życiowych, ale już pisać piękne teksty, a można mieć lat siedemdziesiąt i śpiewać powierzchownie, beznamiętnie, traktując to śpiewanie jak źródło finansowania. Natomiast dla mnie śpiewanie, bycie w muzyce, trwają od samego dzieciństwa. Towarzyszyło mi czasami nawet w sposób ciążący i przeklęty, bo to jest rodzaj kompletnego nałogu, to jest porównywane z heroinizmem, bo musisz z siebie wydać pewną liczbę dźwięków. A najlepiej, żeby ktoś jeszcze tego słuchał, bo można być muzykiem we własnej piwnicy, ale potrzebne jest, może nie aplauz, ale zrozumienie i akceptacja. W związku z tym borykałem się z tym gdzieś od siódmego roku życia, dmuchając w organki, grając na skrzypcach, a potem chodząc, jako ministrant do kościoła i zostając po mszy, żeby grać na organach… I to wszystko mi towarzyszyło, jako wielki, namiętny spektakl. Potem, gdy miałem 16 lat, poznałem swoją żonę, z którą jesteśmy już 52 lata razem, i pomyślałem wtedy, że gdybym mógł pracować w muzyce jakkolwiek, w roli akompaniatora, chórzysty, i ożenił się z tą kobietą, to dwa moje największe marzenia by się spełniły. I one się spełniły.

Traktując namiętnie i bardzo poważnie mój zawód, zawsze się starałem, żeby to było śpiewanie niebanalnych słów, tekstów, a nie zawsze to jest proste, bo melodia może być chwytliwa, a trzeba do tego dopisać coś, co wszyscy pojmą, zrozumieją, zaakceptują, czasami jest to takie trochę kopanie się z koniem. Ale, jak to podkreślam, udało mi się to wszystko zrealizować.

Teraz, mając lat 69, wiem, że autentyzmu i szczerości wiek nie odbiera, ale odbiera możliwości fizyczne. Może gdyby to był rodzaj takiego śpiewania ballad jak u Boba Dylana czy bluesmanów jak u B.B. Kinga, który był bardzo szczery i autentyczny do końca. Ale rock and roll wymaga wielkiej energii, pełnych płuc, zdrowych nóg i zdrowej psychiki, bo to jest jednak trudna muzyka. Do tego dochodzi mierzenie się z sukcesem, walka, żeby nie popaść w nałogi, a potem utrzymać ten sukces przez ileś tam lat. W związku z czym trzeba być bardzo sprawnym psychofizycznie. No wie Pan, do straży pożarnej też dzisiaj się nie zapiszę, nie pójdę na casting do filmu pornograficznego, bo pewnie bym nie się dostał albo dostałbym rolę trzeciorzędną. Gdyby taka możliwość zaistniała i nie miałbym z czego żyć, mógłbym się w takim miejscu znaleźć. W związku z czym pomyślałem sobie, że będę trochę nieuczciwy, trochę może nieporadny, bo spektakl koncertowy trwa ponad półtorej godziny, a niekiedy trzy godziny, jak w graliśmy w latach dziewięćdziesiątych. To wszystko jest mierzeniem się z własnymi słabościami.

Muzyka we mnie jest, śpiewam po całych dniach piosenki, które za mną chodzą. To jest też dość upiorne i psychoanalityk by się kłaniał, ale w pewnym momencie pomyślałem, że będę już takim człowiekiem o zmęczonej twarzy na scenie, który udaje jeszcze ten zaśpiew słowika sprzed lat, i doszedłem do wniosku, że jednak nie chcę. Będę jeszcze gościem u Patrycji na kilku koncertach i wydarzeniach muzycznych i wtedy ta moja energia na wyśpiewanie kilku piosenek będzie autentyczna, nie będę oszukiwał ani publiczności, ani siebie.

A festiwale, które się zbliżają?

W sierpniu zbliża się festiwal TVN, gdzie teraz zmieniają się projekty wielu koncertów, ale najprawdopodobniej wspólnie z Patrycją weźmiemy w nich udział. Jeszcze otwarta jest sprawa repertuaru, w związku z czym zrobię to z wielką przyjemnością. Chociaż brzmi to smutno, ale ja nie wiem, czy to nie będzie moja ostatnia telewizja i raczej nie będę już miał ochoty oglądać siebie potem, swojej skrzywionej miny, i lecieć do lodówki po alkohol.

I zejść ze sceny niepokonanym?

Zobaczyłem kilku aktorów, jak np. Liam Neesona, chociaż, no nie wiem, oni niby jeszcze coś mogą, ale wygląda to nieco kuriozalnie, gdy ma się 65 lat i rzuca się człowiek, bije się 10 minut… No ja nie chciałbym tego w ten sposób uprawiać teraz na scenie. Może jest to komuś potrzebne. Ale niech to nie zabrzmi, że wszyscy ci, którzy mają więcej lat ode mnie, a jeszcze śpiewają, są nieprawdziwi, nie to mam na myśli. Po prostu niech każdy ma w sobie radar nastawiony na publiczność, a publiczność niech zwrotnie wysyła sygnały, czy w dalszym ciągu jest fajnie. Na przykład Robert Plant przeszedł teraz na ballady i ma do tego absolutne prawo, natomiast ja zawsze biegałem po tej scenie, ściągałem koszulki i to wszystko zawsze było drapieżne, więc przejść dzisiaj na jakąś poezję śpiewaną to byłby sztuczny twór i ogród, w którym nie chciałbym się znaleźć.

(…)

Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 3/2022

Rozmawiał Janusz Maciejowski

Foto: Monika Drewniak

Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ