Teraz czuję ogromny spokój i satysfakcję z tego, jak wygląda moje życie, zarówno prywatne, jak i zawodowe. Rozmawiamy z Haliną Mlynkovą, wokalistką, kompozytorką i autorką tekstów
Zanim przejdziemy do Pani kariery solowej, zapytam o początki. Jak wspomina Pani czas z zespołem Brathanki?
To był bardzo dobry czas, mam w pamięci mnóstwo cudownych koncertów. Zostały mi wspaniałe wspomnienia i przede wszystkim świadomość, że to, co się wydarzyło w moim życiu, było niezwykłe na scenie muzycznej, ponieważ rzadko się zdarza, że przychodzi ktoś nowy i wyśpiewuje sobie siebie w sumie na całe życie. Oczywiście wszystkie utwory, próby, czas koncertów to również są piękne wspomnienia. Natomiast najważniejsze jest to, co pozostało. To jest taka największa wartość. Jestem bardzo dumna z tego.
Chyba nie ma nikogo, kto nie znałby piosenki Czerwone korale.
I to jest niesamowite, nadal na imprezach te piosenki są grane i przetwarzane. Nowi artyści zaczynają je śpiewać po swojemu. Mnie cały czas zapraszają z tymi piosenkami, co mnie z jednej strony bardzo cieszy, z drugiej bardzo dziwi, bo minęło już prawie 25 lat. Więc jakoś tam te utwory przeszły do takiego kanonu polskiej muzyki.
Natomiast muzyka, którą Pani teraz tworzy, jest zupełnie inna niż ta z zespołem Brathanki. Co się zmieniło i dlaczego?
Przede wszystkim zespół Brathanki był dla mnie sytuacją trochę zastaną, chłopcy zaprosili mnie do zespołu, w którym działali już od kilku miesięcy. Muzyka rytmiczna z jednej strony towarzyszy mi od dziecka, ale z drugiej to nie jest moja stuprocentowa działka, której chcę się trzymać. Dzięki temu, że muzyka ma szeroki zakres, możemy robić różne rzeczy, i to jest piękne. Mimo że jestem trochę zaszufladkowana przez te mocne utwory, to na co dzień robię inną muzykę dla zupełnie innego odbiorcy. Dzisiaj jest to dla mnie główny nurt, natomiast wszystkie Brathankowe rzeczy są wszelką odskocznią. Muzyka pozwala nam, artystom, pokazać wiele twarzy.
Tak naprawdę zamieniła Pani scenę plenerową, festiwalową na tę małą w teatrach i filharmoniach. Czuje się Pani lepiej w takim wydaniu scenicznym?
Zdecydowanie lepiej. Plenery gram coraz rzadziej, oczywiście z wyboru. Dla mnie w tym momencie dużo ciekawsza jest scena zamknięta – teatry, koncerty biletowane ze świadomym odbiorcą, który wie, na co przychodzi, i nie jest zaskoczony, że nagle pojawia się ta od korali, co jest domeną darmowych plenerów. Nie twierdzę, że zamykam się tylko na nie, ale ostatni projekt, który zrealizowaliśmy, zagraliśmy właśnie w takich miejscach. Były to najpiękniejsze filharmonie i teatry w Polsce, jesienią startujemy z drugą częścią trasy. To jedno z moich spełnionych marzeń.
(…)
rozmawiała Paulina Dzierbicka
Fot. Anna Powierża
Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 2/2023
Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ