O muzycznych fascynacjach, roli poezji śpiewanej i inspiracjach ze Stefanem Brzozowskim, kompozytorem, założycielem i liderem zespołu Czerwony Tulipan,
rozmawiał Marek Kasprzyk
(fragment wywiadu)
Pamiętasz, kiedy zafascynowała Cię muzyka i jak się zaczęła Twoja przygoda z nią?
W moim przypadku właściwie od małego, mimo że cała szkoła podstawowa to było uczenie się tylko obowiązkowych przedmiotów. Pamiętam, że w tamtym czasie gdzieś u nas w Olsztynie występował Krzysztof Komeda. W jakiejś auli lub na terenie jednostki. Pamiętam też, że z naszej podstawówki grał na gitarze taki wyrośnięty chłopak, ja jeszcze wtedy nie muzykowałem. Grę na gitarze rozpocząłem później, jeśli dobrze pamiętam, to w wieku 14 lat. Wcześniej były tylko zajęcia z chóru. Jednak najlepsza szkoła to były obozy harcerskie, gdzie razem z Krzyśkiem Kosutem na byle jakich gitarach, które wówczas znajdowały się na wyposażeniu, graliśmy w duecie repertuar Czerwonych Gitar, Niemena Sen o Warszawie itp. Nie trzeba było organizować koncertów, od razu byli słuchacze przy ognisku, wszyscy uczestniczyli w śpiewaniu, a różni spotykani po drodze muzykanci pokazywali kolejny akord. Dzięki temu uczyłem się coraz lepiej grać. Mimo tego po podstawówce poszedłem do samochodówki. Mój ojciec uznał bowiem, że mam talent techniczny i moja świetlana przyszłość będzie związana z samochodami. 3 lata spędziłem w szkole zawodowej, potem przeniesiono mnie do technikum. W tym czasie grałem na gitarze i założyłem szereg zespołów, a moje zainteresowania muzyczne stały się ogromnym motywatorem życia, inspiracją do podejmowanych decyzji. Wtedy też postanowiłem, że skoro muzyka tak mnie pociąga, trzeba coś więcej się o niej dowiedzieć.
Czyżbyś postanowił wtedy zająć się na poważnie edukacją muzyczną?
Nie do końca. Po roku przerwy po samochodówce zdecydowałem się zdawać egzamin do WSP w Olsztynie na kierunek nauczania początkowego z wychowaniem muzycznym. Bardzo pociągał mnie zawód nauczyciela. Wyobraź sobie, że w sumie studiowałem aż 15 lat, przeżyłem 5 rektorów, ale z perspektywy czasu uważam, że było to z obopólną korzyścią. My przywoziliśmy nagrody – to był czas grupy „Niebo” – a szkoła była też w pewnym stopniu z nich dumna. To właściwie mój pierwszy poważny zespół, grający subtelną muzykę i pieśni, dla których punktem wyjścia była literatura, wiersze, poezja. Miałem wtedy obok siebie wspaniałego przyjaciela, olsztyńskiego literata Jerzego Ignaciuka, z którym tworzyliśmy nie tylko piosenki, ale całe programy. Do tego stopnia, że w 1981 r. w Teatrze im. S. Jaracza wystawiliśmy spektakl o aktualnych stanach emocjonalnych i rzeczywistości, która nas otaczała, pt. Pieśni o drodze. Współpracowaliśmy ze sobą prawie 10 lat. Potem nasze drogi się rozeszły. Jerzy zaczął pisać książki: po śmierci Zbigniewa Nienackiego kontynuował przygody Pana Samochodzika, wydawał swoje wiersze, powieści, w tym m.in. olsztyńskie Martwe dzielnice. Uwielbiam czytać o naszym mieście, w którym znam każdą ulicę, przestrzenie, dlatego jeśli akcja toczy się tutaj, sprawia mi to ogromną przyjemność.
Fot. archiwum artysty
Więcej w czasopiśmie Świat Elit (131)…