Rozmowa z Lechem Wałęsą, Prezydentem RP w latach 1990–1995.

Obejmował Pan prezydenturę w trudnym dla naszego kraju okresie transformacji ustrojowej. Jakie obawy i nadzieje towarzyszyły Panu w tamtym czasie?

Można się ze mną zgadzać lub nie, ale zawsze miałem koncepcję. W tej koncepcji miałem dojechać do przystanku „wolność’ i oddać narodowi zdobycze. Gdy przejęliśmy władzę, zorientowałem się, że nie ma żadnych programów. Przejęliśmy władzę zupełnie nieprzygotowani, jedyne wyjście widziałem w tym, aby wystartować w wyborach na prezydenta. Inaczej istniało niebezpieczeństwo, że wszystko przegramy. Zaryzykowałem, sprzeciwiłem się kolegom, wiedziałem, że jeśli się zatrzymamy, to ponownie będziemy musieli walczyć. Miałem nadzieję, że dobiorę ludzi i jakoś to opanujemy. Z tych powodów zostałem prezydentem. Chciałem dobić komunę, to było główne zadanie, ale nie mogłem o tym powiedzieć. No i udało się. To był trudny moment, z każdego punktu widzenia. Tym bardziej, że komuniści nie przypuszczali, że przegrają. Oni mieli prostą filozofię: dopuścić trochę ludzi do władzy, grzecznych zostawić, a niegrzecznych wyciąć. Taki był zamysł tamtej strony. Z kolei mój zamysł był taki: skoro drzwi do wolności zostały uchylone, nie mogę pozwolić, aby zostały znowu zamknięte.

W setną rocznicę odzyskania niepodległości staramy się podsumować różne aspekty życia naszej państwowości. Co z perspektywy czasu uważa Pan za najważniejsze osiągnięcie, a co jest dla Pana największym rozczarowaniem?

Nie cieszę się ani osiągnięciem, ani rozczarowaniem. Rozwiązujemy krzyżówki, jakie dał nam los w tej sztafecie pokoleń. Nam dano szansę wyrwania kraju na wolność, a jednocześnie technologia tak mocno poszła do przodu, że po wyrwaniu się do wolności musimy powiększyć struktury. Jak nasi pradziadowie wymyślili rower, musieli z różnych osad zrobić kraj, a co za tym idzie – tworzyli granice, które nas ograniczały i powodowały wiele sporów, konfliktów, wojen. Nam los dał szansę powiększania tych struktur. Na horyzoncie pojawiła się nawet globalizacja. Tak się złożyło, że my musimy zacząć tę wielką budowlę. Każdy kraj miał swoje rozwiązania, swoją religię i swoje rzeczy. Jeśli chcemy budować coś większego, pojawia się pytanie: na jakich fundamentach? Jedni chcą na wolnościach, a inni – na wartościach. A jak na takiej wielkiej płaszczyźnie uchronić się przed demagogią i kłamstwami polityków? Do końca XX w. baliśmy się Pana Boga w skali masowej, a także sąsiadów. To nas trzymało. A teraz? Odrzuciliśmy Pana Boga, sąsiadów się nie boimy. Niektórzy mówią, że dochodzimy do ściany. Czy nasza cywilizacja się utrzyma? Nad takimi sprawami należy się dziś zastanawiać.

(…)


Więcej w wydaniu drukowanym czasopisma Świat Elit 3/2018 (136)

Rozmawiał Marek Kasprzyk

Fot. PAP

Magazyn „Świat Elit” od nr 1/2022 dostępny jest także w wersji PDF