Kitesurfing to nie tylko zawody na Hawajach i podziw w oczach pięknych dziewczyn w bikini. To także strach przed pędzącą na ciebie falą wielkości 10–piętrowego bloku, wyrwane ze stawów barki i determinacja, by pozbierać się po kontuzji. 29–letni Victor Borsuk poznał to wszystko od podszewki.

 

Jest siedmiokrotnym Mistrzem Polski i najbardziej utytułowanym zawodnikiem freestyle’u w naszym kraju, a jednak uważa, że to nie talent stoi za jego sukcesami.

Wygrywałem, bo najbardziej tego chciałem – powiedział Marcinowi Prokopowi w programie „Z tymi co się znają”. – W sporcie niekoniecznie największy sukces osiągają ci, którzy są najbardziej utalentowani. Wszystko przychodzi im zbyt łatwo. Ja od początku miałem pod górkę. Długo się uczyłem, popełniałem błędy, miałem kontuzje. Wszystko – i ciało, i okoliczności – mówiło mi „Przestań!”. A ja się nie poddawałem.

Miłość od drugiego wejrzenia
Choć od dziecka uwielbia sport, nie od razu pokochał kitesurfing. Gdy zaczynał, miał 14 lat i zwyczajnie się bał.

 – Pół roku zajęło mi samo wejście na deskę, ale któregoś dnia coś zaskoczyło i zacząłem pływać. Od tego czasu mogłem już myśleć tylko o tym – wspomina.

Dwa lata później był już wicemistrzem Polski, a po trzech wygrywał wszystkie najważniejsze zawody w kraju. Zaczął też jeździć za granicę.

Już jako 16–latek wystartował w Pucharze Świata na Dominikanie, w dodatku sam na ten wyjazd zarobił. Na początku przegrywał, ale w końcu zaczął odnosić sukcesy. Kilkadziesiąt razy stawał na podium Pucharu Europy, Pucharu Świata i Pucharu Azji. W zeszłym roku pobił rekord świata: wzniósł się ciągniętym przez terenówkę latawcem na wysokość 68 metrów. To 23 piętra.

Jak do tego wszystkiego doszedł? Był twardy. Punkt po punkcie pokonywał przeszkody i mierzył się z własnymi słabościami.

Jest self–made man’em: freestyle’owych ewolucji na światowym poziomie uczył się, analizując klatka po klatce filmy z trikami. Na własnej skórze sprawdził, jak zachować bezpieczeństwo, jak radzić sobie ze stresem podczas zawodów na drugim końcu świata. Nie miał wyboru: kitesurfing w Polsce dopiero raczkował i nie było jeszcze nikogo, kto mógłby wziąć go pod swoje skrzydła.

Dlaczego miałbym się poddać?
Nawet taki twardziel jak on miewa chwile zwątpienia. Zdarzało się, że chciał wszystko rzucić, na przykład wtedy, gdy jako 16–latek przeżył najtrudniejszą chwilę w swoim życiu.

To było na Hawajach. Pokonałem 10–metrową falę, ale następna wessała mnie pod wodę. A gdy latawiec wyciągnął mnie w końcu do góry i próbowałem dopłynąć do deski, zobaczyłem, że pędzi na mnie kolejna, wielka jak trzypiętrowy dom – wspomina w rozmowie z Marcinem Prokopem. 

Chwilę później jego latawiec był już w wodzie. Tonął… Gdy wyciągnięto go na brzeg, poczuł, że nigdy więcej nie stanie na desce.

Szybko jednak pojawiła się kolejna myśl: „Dlaczego miałbym się poddać, skoro zaszedłem już tak daleko?”  – mówi.

Wieloryb i foka
Pływał w miejscach, o których inni tylko marzą: w Australii, na Wyspach Zielonego Przylądka, Karaibach. Fale dzielił z płaszczkami, parzącymi meduzami i latającymi rybami. Kiedyś spotkał wspaniałego humbaka i podpłynął zbyt blisko, żeby go dotknąć. Olbrzym jednym machnięciem ogona sprawił, że zassana w otchłań deska wyskoczyła z wody 200 metrów dalej. Victora uratował latawiec.

Innym razem towarzyszyła mu foka. Przez kilkadziesiąt minut pływała wraz z nim i skakała ponad jego deską, a potem – bo wciąż chciała się bawić – wyszła za nim na brzeg, gdzie karmił ją…żelkami.

Z głową na karku
Przeżył wiele pięknych chwil, ale kitesurfing to sport ekstremalny, więc kontuzje są jego nieodłączną częścią. Victor miał ich 48: dwukrotnie wyrwany bark, połamane nadgarstki i żebra, naderwane przyczepy mięśni, pęknięty bębenek… Mógłby je wymieniać dwie godziny, ale woli mówić o tym, czego go nauczyły: dzięki nim zrozumiał, że musi zadbać o swoją skórę sam i wypracować sobie model biznesowy, który pozwoli mu w razie problemów opłacić operacje i sprawi, że nie zostanie na lodzie, jeśli jego ciało powie w końcu  „Dość”.

Nie skończyło się na planach. Poza pływaniem Victor robi mnóstwo rzeczy. Jest influencerem, mówcą motywacyjnym, organizuje obozy szkoleniowe nad Bałtykiem i wyjazdy kitesurfingowe w różne miejsca na świecie.

I choć kitesurferzy kojarzą się często z beztroskimi „pasikonikami”, ulubieńcami pięknych plażowiczek, skończył studia ekonomiczne, a ostatnio z myślą o przyszłości zdał arcytrudny egzamin na członka rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa.

Postanowiłem sobie, że raz w roku muszę zrobić jakiś duży projekt, niekoniecznie związany ze sportem – mówił w „Z tymi co się znają”. – To może być także wyzwanie intelektualne. Nie zamierza spocząć na laurach, bo kocha mierzenie się z samym sobą.

Rozmowę z Victorem Borsukiem można zobaczyć na kanale Browar Namysłów TV

mat. prasowe
fot. Bartek Sadowski