Rozmowa z Markiem Polem, b. wicepremierem i b. posłem
Pozwoli Pan, że przypomnę: Marek Pol, przewodniczący Unii Pracy, na początku XXI wieku wicepremier polskiego rządu, który kilka lat temu na dobre zniknął ze sceny politycznej. Właściwie dlaczego?
Odpowiedź jest dość prosta. Do polityki przyszedłem z gospodarki i po zakończeniu swojej obecności w parlamencie do niej wróciłem. Nie można sprawnie zarządzać firmą i jednocześnie czynnie uprawiać polityki. Próby łączenia tych dwóch sfer kończą się zwykle nieszczęśliwie.
Najdłużej był Pan związany politycznie z Unią Pracy. Największym sukcesem stało się zdobycie przez tę partii 16 mandatów poselskich i 7 senatorskich, a Pan został wicepremierem w rządzie Leszka Millera. Jak Pan wspomina tamte czasy?
W Unii Pracy jestem od jej założenia w 1992 roku, czyli już prawie 30 lat. Jej największy sukces miał miejsce w 1993 roku, gdy z list UP do parlamentu trafiło 41 posłów i 3 senatorów. Był to szok dla wielu obserwatorów sceny politycznej. Drugi raz, już pod moim przewodnictwem, zaskoczyliśmy sceptyków, wracając do parlamentu w 2001 roku. Wówczas w koalicji SLD-UP Unia Pracy uzyskała wynik, o którym Pani mówi.
Co do rządu Leszka Millera, uważam go za jeden z najważniejszych i najbardziej sprawnych gabinetów w III RP. Odegrał kluczową rolę w doprowadzeniu do finału negocjacji akcesyjnych i wprowadzenia Polski do UE na bardzo korzystnych warunkach. Gdy zaczynaliśmy urzędowanie, byliśmy w negocjacjach na ostatnim miejscu z dziesiątki krajów szykujących się do akcesji. Skończyliśmy negocjacje 14 miesięcy później, uzyskując warunki, o jakich większość nawet nie śmiała marzyć.
Ten rząd stworzył też podstawy dla wielu późniejszych sukcesów rozwojowych naszego kraju. Z infrastruktury, za którą ja odpowiadałem, to choćby utworzenie Krajowego Funduszu Drogowego, zasilanego co roku miliardami złotych z utworzonej przez nas opłaty paliwowej. To również specustawa drogowa, która od 2003 roku wreszcie pozwala na szybkie i bezkonfliktowe pozyskiwanie gruntów pod drogi. Nikt z moich następców nie chce się do tego przyznać, ale ponad 40 proc. środków na każdy kilometr zbudowanej przez nich drogi czy autostrady w ostatnich 18 latach zawdzięczają mnie i naszemu rządowi. Resztę daje Unia Europejska. O takich pieniądzach nikt przede mną i przed rządem Leszka Millera nie mógł nawet marzyć. I żeby było jasne, trzymam kciuki za sukcesy moich następców bez względu, z jakiej opcji się wywodzą. Powstające drogi nie są ani moje, ani ich. Budujemy je dla wszystkich obywateli naszego kraju.
Co sprawiło, że w 2005 roku zdecydował Pan o powrocie do działalności w gospodarce?
O losach polityków decydują wyborcy, którzy w 2005 roku nie obdarzyli mnie i mojej Unii Pracy wystarczającym poparciem. Uznałem też, że 10 lat w sejmie, z czego ponad 6 na stanowiskach rządowych, wystarczy. Czas było zrobić miejsce młodszym i traktujących politykę jako główny zawód.
To, co udało mi się zrealizować w czasie mojej aktywności politycznej, pozostało i dobrze służy Polsce. Rozwój wielu branż przemysłu, które przeobrażaliśmy wraz ze współpracownikami w Ministerstwie Przemysłu i Handlu, funkcjonowanie machiny rządowej, którą reformowałem jako pełnomocnik Rady Ministrów do wymogów gospodarki rynkowej, nie mówiąc już o infrastrukturze, która między innymi dzięki mnie rozwija się od lat bardzo szybko, dają mi poczucie spełnienia i satysfakcji. Wróciłem do tego, co robiłem przed wejściem do polityki, czyli do zarządzania firmami.
(…)
Rozmawiała: Małgorzata Saliw
Fot. archiwum własne M. Pola
Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 2/2022
Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ