Magdalena Zawadzka

Magdalena Zawadzka – aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Ma na koncie około 200 ról, w tym w filmach i sztukach „Pan Wołodyjowski”, „Barwy ochronne”, „Igraszki z diabłem”, „Mieszczanin szlachcicem”, „Mazepa”, „39 i pół” i wielu innych. W rozmowie dla naszego magazynu prezentujemy inne niż aktorskie oblicze Pani Magdaleny.

Jest Pani autorką książek, które możemy określić mianem wspomnieniowych. Czy żyje Pani bardziej wspomnieniami, czy bardziej teraźniejszością?

Napisałam te książki, bo chciałam zachować dla siebie, a także dla tych, którzy zechcą je przeczytać, moje wspomnienia. Wiążą się one nie tylko ze mną, ale także z całą epoką, w której się urodziłam, w której żyłam i w której inni mogą odnaleźć swoje życie. Dla młodszych ode mnie będzie to obraz przeszłej
rzeczywistości i lekcja, że nic nigdy nie jest dane na zawsze. Po śmierci męża zapragnęłam napisać książkę o nas, o tym, co było i minęło bezpowrotnie, aby nie poszło w zapomnienie. Są to wspomnienia raczej dobre, bo tylko takie według mnie są warte pamiętania i opisania. Ta książka nosi tytuł Gustaw i ja. Ponieważ zdobyła uznanie czytelników, wydawnictwo Marginesy poprosiło mnie o napisanie kolejnych książek. Tak powstały jeszcze dwie: Taka jestem i już! i Moje szczęśliwe wyspy. Pisałam je z prawdziwą przyjemnością, ale podkreślam, że nie żyję wspomnieniami. Zamknęłam je w książkach i w szkatułce pamięci. Tam sobie śpią. Ja żyję teraźniejszością, którą rozciągam na najbliższy tydzień, a później na kolejne.

À propos wspomnień. Do których zdjęć z rodzinnego albumu uśmiecha się Pani najczęściej?

Uśmiecham się do wszystkich. Zarówno do tych z dzieciństwa, wczesnej młodości, życia z mężem i dzieckiem, jak i tych rejestrujących moje życie Zawsze staram się chodzić „po słonecznej stronie życia” zawodowe. Są piękną pamiątką. Uśmiecham się do nich radośnie. Sentyment i uśmiech przez łzy budzą zdjęcia wszystkich tych, których kochałam, a którzy już odeszli na zawsze. Ze wzruszeniem patrzę na wiszący na ścianie olejny portret mojej prababci ze strony taty, której nie znałam. Ona też na mnie patrzy i, mam nadzieję, czuwa nade mną.

W jednej z publikacji powiedziała Pani, że drzwi do pokoju pana Gustawa są zawsze otwarte. To wielce wymowne.

Tak, dlatego że zamknięcie drzwi znaczyłoby dla mnie odseparowanie go w moich myślach, bo przecież nie jestem oszołomką, która wierzy tylko w istnienie fizyczne. Natomiast dopóki się pamięta, dopóty człowiek żyje. Wierzę, że człowiek nie umiera całkiem.

Non omnis moriar…

Tak, piękna i mądra łacińska maksyma „nie wszystek umrę”. Wierzę, że człowiek, który odchodzi, zostawia siebie w nas. Te otwarte drzwi są zaproszeniem do odwiedzenia pokoju, gdzie pozostała jego energia i jego świat – meble, drobiazgi, ulubione przedmioty, książki. Pokój Gustawa nie jest ani sanktuarium, ani zamkniętym sarkofagiem. Wita, tak jak to kiedyś robił Gustaw, wszystkich, którzy chcą go odwiedzić.

Państwa syn Jan postanowił, że pozostanie w świecie, który w szeroko pojęty sposób wybrał pan Gustaw i Pani. Reżyser znanych tytułów filmowych, w tym m.in. najnowszego 25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy. Domyślam się, że to powód do dumy, ale jednocześnie paliwo dające Pani nowe pokłady energii.

Nasz syn na pewno ma wiele z nas obojga i z naszego domu, w którym się wychował. Ale przede wszystkim jest sobą. Ma własną osobowość i wszystko, co zrobił i zrobi, będzie jego dziełem. Jestem dumna, że dzięki talentowi i pracowitości ma już spore osiągnięcia. A najważniejsze, że jest mądrym, dobrym i uczciwym człowiekiem.

Jest Pani uosobieniem kultury, taktu, wyczucia. Została Pani nagrodzona laurem Mistrza Mowy Polskiej. Jaka jest Pani opinia w kwestii powszechnego już zjawiska przenikania wulgaryzmów, a co najmniej kolokwializmów i skrótów językowych do filmów, ba… nawet do sztuk teatralnych?

Miło mi słyszeć takie słowa dotyczące mnie, ale nawiązując do polskiej mowy – wszystko jest dla ludzi. Wulgaryzmy, kolokwializmy, wtrącanie obcych słów, tworzenie nowych – ale trzeba wiedzieć kiedy, gdzie i po co. Nieliczenie się z autorytetami w dziedzinie pięknej, poprawnej polszczyzny, niekorzystanie z wzorców sprawia, że mówienie staje się, najdelikatniej określając, byle jakie, prostackie. Ostatnio znalazłam w Internecie nagranie sprzed lat programu „Tele-Echo”. Profesjonalizm, piękny język, klasa i poziom zarówno prowadzącej Ireny Dziedzic, jak i zapraszanych gości, byłyby dziś godne naśladowania.


Pandemia to temat, którego nie możemy pominąć. Odcięła Was, artystów, od pracy. Jak to wpłynęło na Pani życie?

Pandemia pod wieloma względami zmieniła moje życie. Jeszcze nie tak dawno temu żyłam jego pełnią. Dużo pracowałam i praca była nie tylko źródłem dochodów, ale także radością życia. Grałam w trzech warszawskich teatrach, występowałam gościnnie na deskach teatrów w całej Polsce i za granicą, jeździłam na spotkania z publicznością, z czytelnikami moich książek, podróżowałam dla przyjemności, zwiedzałam świat. Wielką radość sprawiało mi życie rodzinne i towarzyskie. Spotykałam się z przyjaciółmi w kawiarniach i restauracjach, zapraszałam do domu. Życie kulturalne także kwitło. Chodziłam do kina, teatru, na koncerty. Wszystko padło poza kontaktem z bliską rodziną, z moimi ukochanymi wnuczkami na czele. Nie narzekam, tylko staram się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości. Dużo czytam, słucham muzyki, chodzę na spacery, interesuję się tym, co się dzieje u nas i na świecie. Jak zawsze mam na głowie mój dom i wszystkie związane z nim sprawy.

Chcę tu mocno podkreślić, że moje problemy nie są tylko moimi. Wiem, że wiele osób zmaga się z dużo większymi przeciwnościami. Nie jestem w tym wszystkim wyjątkowa i mam świadomość, że ludzie zmagają się z całą masą trudności, związanych z bieżącą sytuacją. Nie użalam się nad sobą, nie jestem malkontentką, bo tego nie lubię i nie chcę obarczać ani siebie, ani innych swoimi smutkami i zwątpieniami. Zawsze staram się chodzić „po słonecznej stronie życia”.


Koronawirus przeniósł nas w wirtualną rzeczywistość. Panią też można odnaleźć w obszarach świata elektronicznego.

Tak, to jest w obecnej sytuacji jedyny sposób kontaktowania się z ludźmi, których nie znam, a którzy dzięki Facebookowi mają dostęp do mnie. Wybieram wiersze, które lubię i przez które wyrażam siebie. Czytam je lub recytuję online. Ogromną przyjemność sprawiają mi komentarze. Okazuje się, ku mojej radości, że ludzie tęsknią do pięknego słowa, do poezji, do zawartej w wierszach mądrości, a może i nieskromnie powiem, że i do mojej bezpośredniej obecności na scenie czy ekranie telewizyjnym. Recytowanie poezji online jest ucieczką od tego, o czym wspominałam – od języka codziennego, któremu często daleko do piękna.

Nadzieja na normalność cały czas w nas żyje. Jakimi słowami chciałaby Pani dodać otuchy lękającym się tej obecnej rzeczywistości

Proszę uświadomić sobie, że zarazy nawiedzały ludzi od wieków i przeżywali je ci, którzy starali się o to, żeby się nie poddać. Życie jest jak sinusoida: albo jesteśmy na górze, albo na dole. Jednocześnie nigdy nie jest tak, że jesteśmy niezmiennie na szczycie lub nieustannie na dole. Najważniejsze, że zawsze można liczyć na drugiego człowieka i na to, że zło przeminie. To jest jedyna otucha, którą pielęgnuję w sobie i pragnę dać innym. Ta puenta znakomicie podsumowuje naszą rozmowę, za którą bardzo dziękuję.


Rozmawiał Jarosław Rosiński

Fot. Maciej Kłoś

Wywiad ukazał się w magazynie „Świat Elit” nr 1/2021

Magazyn „Świat Elit” od nr 1/2022 dostępny jest w wersji PDF TUTAJ