Krzysztof Dracz na swoim koncie ma wiele ról teatralnych, filmowych, serialowych, a także dubbingowych. Gama umiejętności aktorskich tego artysty jest bardzo szeroka. Nic więc dziwnego, że jest laureatem wielu nagród. Od lutego 2022 roku Krzysztofa Dracza można zobaczyć na deskach warszawskiego Teatru Polonia w spektaklu Pan Hoho (według tragikomedii Witolda Dulęby), w którym gra główną rolę, a do tego sam to przedstawienie wyreżyserował.
W serialu „Świat według Kiepskich” wybił się Pan na pierwszy plan. Znakomitą rolę miał Pan też w „Rodzinie zastępczej”. Odnajduje się Pan w roli aktora komediowego?
Ja swój zawód postrzegam jako wachlarz różnych możliwości. Chciałbym poznać wszystko, co jest przypisane profesji aktora, zrozumieć, nauczyć się, po prostu potrafić. Dlatego bardzo interesują mnie propozycje inne od tych, które już wcześniej otrzymywałem. Jeśli chodzi o komediowość, to staram się prowadzić swoisty płodozmian. To znaczy, kiedy mam do czynienia tylko z rolami stricte dramatycznymi, to bardzo chętnie grywam w czymś, co jest radosne, a nawet w czymś, co można nazwać wygłupem.
Tak właśnie jest w „Świecie według Kiepskich”. W tym serialu zagrałem prawie sto różnych ról: większych, mniejszych, epizodycznych. To się stało pewną zasadą „Świata według Kiepskich”. Nie jestem głównym bohaterem tej produkcji, nie ma mnie w stałej obsadzie. Po prostu „przewijam się” co kilka odcinków w rozmaitych wcieleniach. Gram tam lekarzy, prokuratorów, księży, naukowców, dewiantów (śmiech) czy ludzi szalonych. To serial, w którym można sobie „poaktorzyć”, grać od kulisy do kulisy, używać takich środków wyrazu, które w innej konwencji byłyby nie do przyjęcia.
W „Rodzinie zastępczej” skupiony byłem, już klasycznie, na jednej postaci, za to niezwykle barwnie napisanej przez scenarzystę Andrzeja Bruttera. Z sentymentem wspominam tę pracę. Serial posiadał swój niepowtarzalny styl i urok, oparty w dużej mierze na niewymuszonym poczuciu humoru.
Jak to jest występować u pani Krystyny Jandy?
Wspaniale. Przez prawie trzydzieści lat pracowałem na etatach w dwóch teatrach: przez dwadzieścia lat w Teatrze Polskim we Wrocławiu, następnie w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Później stałem się „bezetatowcem”, w związku z czym, paradoksalnie, strasznie mi przybyło pracy. Rynek tak się kształtuje, że istniejące niezależne instytucje nieetatowe wolą pozyskiwać aktorów, którzy nie są związani czasem pracy w macierzystych placówkach. Wystąpiłem w większości teatrów warszawskich i mam pewne rozeznanie, jeżeli chodzi o zespoły i klimat, który panuje w danych instytucjach. U Krystyny Jandy panuje wyjątkowa i wspaniała atmosfera. Lubię tu przychodzić, grać, pracować, spotykać się. Tu jest normalnie, sympatycznie i przyjaźnie. Myślę, że ta dobra aura emanuje również na scenę i jest widoczna dla publiczności.
Pan Hoho – tragikomedia Witolda Dulęby, którą można obejrzeć w Teatrze Polonia, to według Pana bardziej tragedia czy bardziej komedia?
To jedno i drugie. Przez autora Pan Hoho jest określany faktycznie jako tragikomedia i takiego terminu należy się trzymać. Wszystko zaczyna się bardzo niewinnie, wręcz farsowo, a kończy się dość „horrorowo”. Jest to sztuka oparta na pewnym schemacie, znanym od wieków – jak z małego, zakompleksionego człowieka wyrasta tyran. Tak mniej więcej w jednym zdaniu można określić tę sztukę. Nie jest głęboko psychologiczna, nie stanowi studium osobowości i nie ma zawiłości psychicznych głównego bohatera. Jest to sztuka, która raczej w sposób bardziej plakatowy odsłania kolejne etapy dochodzenia do tyranii, terroryzowania otoczenia, przejmowania władzy. Staramy się, często w lekkiej formie, wyświetlić te fazy.
Gra Pan w tym przedstawieniu główną rolę, a zarazem jest reżyserem. Chyba nie jest łatwo pogodzić te dwa zawody? Łatwiej być reżyserem czy aktorem?
Dla mnie na pewno łatwiej jest być aktorem. W przypadku sztuki Pan Hoho, grając tytułową rolę i reżyserując, dostaję czasem rozbieżnego zeza (śmiech). Na próbach jednym okiem patrzę – jako reżyser – co robią moi sceniczni partnerzy, a drugim – jako aktor – na własną postać. A dodatkowo myślę, czy rozwiązania sceniczne są dobre, czy światło wchodzi w dobrym momencie, kiedy ma wejść muzyka itp. Tego wszystkiego selektywnie nie da się wymyślić. To następuje dopiero, kiedy przedstawienie zbiera się w całość, gdy dochodzą wszystkie elementy: scenografia, muzyka, tekst, interpretacja itd. Więc ta dwoistość twórcy jest dość trudna. Mam na szczęście wspaniałych aktorów, na których mogę zrzucić część moich problemów: Iwonę Bielską, Polę Błasik, Krzysztofa Stelmaszyka, z którymi wcześniej się znałem i już spotkaliśmy się na zawodowej tudzież prywatnej drodze.
(…)
Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 2/2022
rozmawiała Sylwia Kowalska
Fot. Teatr Polonia, ze spektaklu „Pan Hoho”
Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ