Tomasz Grodzki

Rozmowa z Marszałkiem Senatu RP Tomaszem Grodzkim

O Senacie mówi się jako o izbie refleksji nad stanowionym prawem, które ma być przyjazne dla obywateli. W X kadencji to trudne zadanie, albowiem często posłowie odrzucają senackie poprawki. To chyba mało komfortowa sytuacja dla senatorów.

Spojrzałbym na tę sprawę nieco inaczej. Zadania Senatu pięknie oddaje motto, jakie towarzyszy naszej pracy – są to słowa Andrzeja Frycza Modrzewskiego: Senat jest tym, który inne władze do szlachetnych uczynków pobudza, od niecnych odwodzi, a emocje studzi. I my taką rolę odgrywamy. Ma Pani jednak rację, że po raz pierwszy po 1989 roku Sejm jest w rękach koalicji rządowej, a Senat – w rękach demokratycznej opozycji. W poprzednich kadencjach, gdy senatorowie jedynie zatwierdzali decyzje izby niższej, pojawiły się głosy, że izba wyższa jest niepotrzebna. Teraz ta dyskusja się skończyła.

Senat jest potrzebny, zablokował kilka pomysłów Sejmu, które naraziłyby nas na kompromitację na arenie międzynarodowej, jak np. zorganizowanie wyborów pocztowych. Zapobiegliśmy także likwidacji niezależnych mediów poprzez ustawę zwaną lex TVN czy zamachowi na swobody edukacyjne znane pod hasłem lex Czarnek. Senatorowie mają obowiązek zająć się w ciągu 30 dni ustawami, jakie wpłyną z Sejmu, jednak zasada ta nie obowiązuje w drugą stronę, a przecież Senat zgłasza także inicjatywy ustawodawcze.

W X kadencji do Sejmu trafiło 88 senackich projektów.

Część była rozpatrywana, ale w tzw. sejmowej zamrażarce pozostało 28 ustaw, którym nie nadano nawet numeru. Uważam, że powinna być symetria i Sejm powinien się wypowiedzieć na temat senackich projektów. Zdarza się także, że posłowie odrzucają nasze projekty, a po kilku miesiącach trafiają one pod obrady jako ustawy zgłaszane przez sejmową większość parlamentarną. Tak było m.in. z ustawą o emerytach rocznika 1953, którą przygotował senator Marek Borowski, a która potem wróciła jako projekt i sukces PiS-u. To naganna praktyka i działanie nieetyczne. Tak nie powinno być w przyzwoicie uprawianej polityce.

W czerwcu odwiedziła nas Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. Tematem jej wizyty był Krajowy Plan Odbudowy, który Komisja musi przyjąć, aby do Polski popłynęły tak potrzebne nam fundusze. Rząd ogłosił, że zawarto porozumienie. Jednak pieniądze dostaniemy dopiero wtedy, gdy spełnimy stawiane przez Brukselę warunki. Czy tak trudno je spełnić?

Czekamy na 58 mld euro, w znacznej części są to dotacje. Brak porozumienia polskiego rządu z Komisją sprawił, że przepadły nam już zaliczki, których termin wypłaty zakończył się w grudniu 2021 roku. Przypomnę, że po II wojnie światowej Polska odrzuciła plan Marshalla. Wówczas zrobili to sterowani przez Moskwę komuniści. Dziś podobnie postępuje rząd, który mieni się patriotycznym. Trudno zrozumieć, że rząd może odrzucić program nazywany drugim planem Marshalla, i to z powodu sprzeciwu wchodzącej w skład koalicji Solidarnej Polski, partii, która ma jednoprocentowe społeczne poparcie. Byłby to niewybaczalny błąd.

KPO mówi o tym, na co chcemy wydać pieniądze z Brukseli, ale aby do tego doszło, trzeba pokonać trzy pierwsze kamienie milowe: zlikwidować Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, przywrócić do orzekania niesłusznie zawieszonych sędziów oraz zreformować Krajową Radę Sądownictwa. Te warunki muszą zostać spełnione. KE jest strażnikiem traktatów unijnych i nie może ustąpić. Z kolei Senat jest strażnikiem Konstytucji i praworządności. Wystarczyłoby, aby posłowie przyjęli senackie poprawki i pieniądze popłynęłyby. Tak się jednak nie stało. W Brukseli toczy się debata, czy przewodnicząca von der Leyen nie za bardzo ustąpiła polskiemu rządowi, bowiem zbyt daleko idące ustąpienie jednemu krajowi może zburzyć cały porządek UE, który zapewniał temu kontynentowi pokój przez ponad 70 lat.

Z jednej strony mamy otrzymać fundusze z KPO, ale z drugiej płacimy kary za niewywiązywanie się z unijnych zobowiązań, począwszy od kopalni Turów po niewypełnianie warunków dotyczących wymiaru sprawiedliwości. Stać nas na taką rozrzutność?

Przypomnę słynne powiedzenie premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher, że rząd nie ma własnych pieniędzy, tylko dysponuje pieniędzmi podatników. Dlatego każda złotówka powinna być roztropnie wydawana. Polski rząd zmarnował już miliard złotych na unijne kary, których można było uniknąć. Zmarnowaliśmy także miliard złotych na budowę elektrowni w Ostrołęce, inwestycja ta od początku skazana była na porażkę. Za chwilę zmarnujemy kolejny miliard na zburzenie zbudowanych już bloków tej elektrowni oraz setki milionów na zarządzanie łąką w centralnej Polsce, która być może kiedyś będzie lotniskiem. Obecna władza marnotrawi fundusze w sposób niespotykany. Poprzednie rządy miały poczucie większej troski o pieniądz publiczny. Rząd premiera Mateusza Morawieckiego sprawia wrażenie, że wystarczy dodrukowanie pustego pieniądza, co oczywiście napędza inflację i drożyznę.

Poparcie dla PiS utrzymuje się na dość wysokim poziomie. Jak Pan to tłumaczy?

Poparcie dla PiS oscylujące wokół 30 procent jest dla mnie niewytłumaczalne. Trzeba jednak przyznać, że elektoraty poszczególnych ugrupowań obecnych od dawna na scenie politycznej, jak PiS, PSL czy Koalicja Obywatelska, są w miarę stabilne.

(…)

Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 3/2022

Rozmawiała Małgorzata Saliw

Foto: Kancelaria Senatu RP i www.flickr.com/photos/senatrp/

Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ