IRA

„Nie myślę o sobie, że jestem kimś wyjątkowym. Mam to szczególne szczęście, że mogę robić to, co lubię, i zarabiać w ten sposób na życie. To jest piękne”. Rozmowa z Arturem Gadowskim, wokalistą zespołu IRA

Pierwszy ważny koncert zespołu IRA odbył się na festiwalu w Opolu w 1988 roku, gdzie wykonaliście piosenkę Zostań tu i zdobyliście wyróżnienie. Zastanawiam się jednak, jak dużym jest Pan optymistą, spodziewał się Pan w tamtym czasie, że może świętować 35-lecie?

Nikt nie sięga myślami tak daleko. Oczywiście moim marzeniem było, żeby zajmować się muzyką, występować na estradzie i śpiewać w zespole. Wtedy, kiedy zadebiutowaliśmy w Opolu, dostałem nagrodę i myślałem sobie, że może uda się kilka lat pośpiewać na scenie, że może jestem coś wart i że może coś wspólnie z zespołem zrobimy. Były takie myśli, ale nigdy nie przypuszczałem, że to może potrwać aż tak długo. Koledzy śmieją się ze mnie, że jestem pesymistą z natury. Ja natomiast uważam, że nie jestem pesymistą, tylko realistą. Realnie patrzę na to, co nam przynosi los i co nas spotyka. Wystąpiliśmy w Opolu w 1988 roku jako młodzi 21-letni ludzie, którzy nie mają pojęcia o tak zwanym show-biznesie, nie wiedzą, co ich może spotkać, udało nam się jakimś sposobem zostać w pamięci jurorów, pomyślałem wtedy sobie: no dobra, to znaczy, że coś tam potrafimy. Ale z drugiej strony miałem też świadomość tego, co sam sobą reprezentuję, co potrafię zrobić, czego jeszcze nie umiem i też wiedziałem, w jakiej kondycji jest zespół. Z taką świadomością mogłem pomyśleć wyłącznie o tym, że być może uda nam się coś zrobić, będziemy dalej nad sobą pracować, grać, przygotowywać materiały, więc może coś z tego wyjdzie.

To właśnie ten moment, festiwal w Opolu, wymieniłby Pan jako przełomowy, rozpoczynający Waszą karierę?

Festiwal w Opolu w tamtych czasach, bo musimy pamiętać, że to był zupełnie inny festiwal, zupełnie inne Opole, kraj i zupełnie inne czasy, to był festiwal, który gromadził przed telewizorami całą Polskę. Jeżeli występowało się na festiwalu w Opolu, to była szansa na to, że większość ludzi w Polsce po prostu nas zobaczyła w telewizji. W tamtych latach to wcale nie było takie łatwe, taki występ był naprawdę bardzo dużym osiągnięciem. Myślę, że to jest powodzenie porównywalne z tym, jak dzisiaj na przykład umieścilibyśmy jakiś filmik na YouTubie i w ciągu doby miałby on ok. 10 milionów oglądających. Ten festiwal nam pomógł, otworzył drogę do zawodowego grania. Byliśmy zespołem amatorskim w domu kultury, który najpierw wygrał ogólnopolski przegląd, a później nagle zadebiutował na profesjonalnym festiwalu. Wtedy ta droga zawodowa stanęła przed nami otworem, tylko od nas zależało, jak to wykorzystamy, w którą stronę pójdziemy. Zainteresował się nami wtedy Walter Chełstowski i zaproponował nam nagranie płyty u siebie w studiu. To był przełom. Natomiast taki moment, który uświadomił nam, że dobrze wykonujemy swoją pracę, i że chyba jest komuś to potrzebne, to jest występ w Jarocinie w 1991 roku. Nie mieliśmy świadomości, że nasze piosenki już są tak popularne i ludzie je znają. To było też duże przeżycie.

Jak po latach patrzy Pan na swoją początkową twórczość? Jest coś, co by Pan jednak zmienił?

Zawsze znajdzie się coś takiego, ja nawet w tym ostatnim albumie bym coś zmienił. Można się tak zapętlić i w kółko zmieniać, ale to nie ma sensu, bo robimy coś na pewnym etapie swojego życia, musimy to skończyć i iść dalej. Oczywiście możemy wracać do tego materiału, rozmyślać, że można było zrobić to inaczej, ale to zawsze o wszystkim tak można powiedzieć. Trzeba podejść do tego tak, że to było, zostało i przeszło do historii. Wszystko się zmienia, więc idziemy dalej.

Nie ma Pan wrażenia, że te pierwsze utwory, które de facto stały się hitem, trochę też szufladkują? Bo np. na koncertach telewizyjnych proszą Was o wykonanie konkretnych utworów.

Niestety w naszym kraju tak to wygląda. Osoby, które zajmują się przygotowywaniem różnych widowisk telewizyjnych, nie mają pojęcia o tym, że artyści, oprócz piosenek, które oni sami znają, robią coś innego od lat. To jest takie przekleństwo różnych programów telewizyjnych, ale my zawsze walczymy o to, żeby zagrać coś, co jest aktualne, co właśnie nagraliśmy, co jest materiałem z nowej płyty. Niestety często słyszymy, że nie, bo jest taka koncepcja, żeby zagrać tamte utwory. A potem oczywiście są zastrzeżenia do artystów, że w kółko to samo grają. To smutne, ale właśnie tak to widzą twórcy telewizyjni. Na szczęście możemy grać co chcemy na swoich koncertach, których gramy dużo, i to daje nam wiarę w to, że to, co robimy na co dzień, to, co jest aktualne, też jest dobre.

Wasza ostatnia płyta Jutro wydana w czasie pandemii w 2021 roku pełna jest tekstów o przemijaniu, rozstaniach, generalnie smutku. W tym roku mijają 2 lata od premiery, przyniosła lepsze jutro?

W pewnym sensie tak. Przede wszystkim pandemia już tak nie doskwiera jak wtedy, kiedy powstawała ta płyta. Właściwie to chyba główna zmiana, cała reszta problemów, które są też poruszane na tej płycie, niestety się pogłębiła.

(…)

Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 1/2023

rozmawiała Paulina Dzierbicka

Fot. Kasia Komandera

Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ