Kiedy u trzech zdolnych solistów pojawił się pomysł na stworzenie tria operowego, jak reaguje na nich publiczność i środowisko śpiewaków klasycznych, kto dobiera repertuar, jakie są ich aspiracje muzyczne i gdzie widzą się za kilka lat? Rozmowa z VOYTKIEM SOKO SOKOLNICKIM, MIKOŁAJEM ADAMCZAKIEM I MIŁOSZEM GAŁAJEM, tworzącymi zespół TRE VOCI.
Opowiedzcie o Waszych początkach, jak doszło do tego, że zostaliście śpiewakami operowymi?
Voytek Soko Sokolnicki: Moja kariera zaczęła się przypadkowo. Jestem z wykształcenia muzykiem instrumentalistą. Skończyłem średnią szkołę w klasie saksofonu, a następnie Akademię Sztuk Pięknych. Zacząłem śpiewać przez przypadek dzięki mojej żonie, która jest śpiewaczką operową. Jej przyjaciółka usłyszała kiedyś, że mam impostację klasyczną i namówiła mnie, żebym poszedł na pierwszą lekcję na Akademię Muzyczną. Jeden z bardziej znanych profesorów Jerzy Mechliński powiedział: Chcę mieć pana w swojej klasie. Wówczas moje życie przewróciło się do góry nogami. Zacząłem studiować wokalistykę w Poznaniu i już na drugim roku debiutowałem w Teatrze Pucciniego w Lucce we Włoszech. Potem to już była tylko ciężka praca i dzisiaj jestem tutaj, z zespołem TRE VOCI.
Miłosz Gałaj: Moja historia rozpoczęła się od Teatru Muzycznego w Gdyni, przy którym działał teatr dla młodzieży Junior. Tam jako młody chłopak brałem udział w wielu zajęciach aktorskich i tak naprawdę chciałem zdawać na Akademię Teatralną. Pomyślałem, że podczas egzaminów na tę uczelnię dobrze będzie zaprezentować się także od strony wokalnej, dlatego zarobione pieniądze postanowiłem przeznaczyć na lekcje śpiewu. Wtedy okazało się, że to jest właśnie moja prawdziwa pasja i powołanie. Życie odmienił mi profesor Nanowski, u którego się uczyłem. Później u niego studiowałem, a następnie zostałem asystentem na uczelni. Od 2013 roku pracuję, ucząc śpiewu adeptów sztuki wokalnej, a w 2018 roku obroniłem doktorat.
Mikołaj Adamczak: Moja droga muzyczna była bardzo długa, najpierw rozpocząłem edukację na gitarze klasycznej, potem śpiewałem w chórze katedralnym w Poznaniu. W liceum grałem w zespole rockowym, a w międzyczasie postanowiłem że pójdę do średniej szkoły muzycznej za namową mojej siostry Agnieszki, która jest śpiewaczką operową, by spróbować swoich sił w klasyce. Przyznam, że trochę się opierałem, gdyż nie chciałem się poddać ramom klasycznego uczenia. Gdzieś tam w środku zawsze miałem duszę rozrywkową i wypierałem taki śpiew ze swojego życia do tego stopnia, że zrobiłem sobie przerwę na kilka lat. Jednak ta myśl powróciła po maturze, wtedy postanowiłem zdawać na dwa wydziały: Aktorsko-Muzyczny oraz Wschodoznawstwo – Studia Dziennikarskie. Pomyślałem, że w zależności od tego, gdzie uzyskam lepszą lokatę, tam zdecyduję się pójść, bo będzie to dla mnie jakiś znak. Okazało się, że do szkoły muzycznej dostałem się na pierwszym miejscu, a na Wschodoznawstwie byłem daleko w tyle. Wybór był oczywisty.
Kiedy pojawił się pomysł na trio operowe, jak rozpoczęła się Wasza współpraca?
M.A.: Formuła trzech tenorów powstała przy okazji koncertów Luciano Pavarottiego, Placido Domingo i Jose Carrerasa. Dzięki ich koncertom cały świat usłyszał, jak może zabrzmieć trzech wybitnych śpiewaków razem, to było coś pięknego. Każdy z nas o tym pamiętał, mimo że był nastawiony na karierę solową. My jesteśmy młodą generacją śpiewaków. Ja i Voytek przyjaźnimy się od studiów, a Miłosza poznaliśmy przy okazji występów w Warszawie. Każdy z nas wielokrotnie wcześniej śpiewał w duetach z innymi wykonawcami. W 2015 roku zostaliśmy zaproszeniu do wspólnego koncertu z Grażyną Brodzińską w Alei Róż w Krakowie.
V.S.: Jako soliści mieliśmy tam wykonać dwa lub trzy utwory. Wtedy nie planowaliśmy jeszcze założenia zespołu. Ja uwielbiałem swoje solowe występy, nie zamierzałem kontynuować kariery razem z konkurencją. Jednak kiedy zobaczyliśmy reakcję publiczności na nasze trio, te owacje, brawa… Wiadomo, że artysta potrzebuje interakcji z odbiorcą, jego atencji, entuzjazmu…
M.A.: Sprawiło to, że nabraliśmy wiatru w żagle.
V.S.: Właściwie to publiczność i jej entuzjazm wpłynęły na naszą decyzję o założeniu zespołu. Chcieliśmy coraz lepiej śpiewać, iść do przodu, a te wspólne próby i występy bardzo nam pomogły. Drugi nasz koncert jako trzech tenorów był już w Chicago. Od tej pory jesteśmy aktywni, uczymy się, działamy, wspieramy i uzupełniamy.
A jak wygląda Wasz kontakt z publicznością? Ludzie do Was podchodzą, zagadują? Czy jednak muzyka klasyczna stwarza pewien dystans i wygląda to inaczej niż w przypadku np. wokalistów i zespołów popowych?
M.G.: Staramy się łamać stereotypy związane ze śpiewakiem operowym, który jest bardzo dostojny, nietykalny i trzyma się z dala od publiczności. My postępujemy na odwrót, chcemy być blisko z naszymi słuchaczami. Czujemy od nich wsparcie, jesteśmy dumni, że wielu z nich za nami podróżuje, są obecni podczas wielu koncertów w trakcie trasy. Ich energia daje nam siłę, by dalej się rozwijać.
Czasami nazywa się Was operowym boysbandem, czy jest to według Was trafne określenie?
V.S.: Tak. Sami się tak nazywamy.
M.A.: Czekamy tylko, kiedy będziemy mieć układy synchroniczne. Musimy to dopracować.
Jak środowisko śpiewaków klasycznych reaguje na Wasze trio?
M.A.: Bardzo dobrze.
V.S.: Nigdy nie baliśmy się skoczyć na głęboką wodę. Zawsze staramy się robić wszystko jak najlepiej, dlatego nie mieliśmy kompleksów. Kochamy klasykę i zależało nam, by ją propagować w trochę luźniejszy sposób. Nigdy nie chcieliśmy, żeby to było komediowe show, nie lubimy pajacowania na scenie. Czasem nasz koncert przechodzi w kabaret, ale to są nasze relacje, teksty, wymiany zdań. Naszym marzeniem było mieć dobry kontakt z publicznością, by czuła się odprężona, żeby nie było dystansu, jaki pojawia się w przypadku muzyki poważnej. Żeby widzowie czuli się na koncercie, jak u siebie w domu przed telewizorem – i to udało nam się osiągnąć. Mamy wiernych słuchaczy, którzy jeżdżą na nasze koncerty po Polsce. Teraz nasze środowisko patrzy na to z podziwem, bo dla wszystkich klasycznych muzyków było to wyzwanie. My, soliści śpiewający w głównych rolach w przedstawieniach operowych i musicalach, nagle tworzymy coś lekkiego, zabawnego, wręcz komercyjnego. Muzyka rozrywkowa rozłożona na głosy klasyczne jest o wiele cięższa niż operowa, ponieważ cały czas głos jest mocno impostowany, są bardzo długie frazy, dużo wysokich dźwięków, a w ariach jeden lub trzy. Dzięki temu, że mamy w swoim repertuarze piosenki popowe, z większą łatwością wykonujemy utwory operowe.
Lubicie śpiewać z innymi osobami na cztery, pięć głosów?
M.G.: Tak, na przestrzeni naszej siedmioletniej kariery wystąpiliśmy z wieloma wspaniałymi wokalistami. Przy okazji Wielkiego Show French Touch w Operze Narodowej mieliśmy zaszczyt zaśpiewać ikoniczny utwór Belle z musicalu Notre Dame de Paris z gwiazdą światowego formatu Garou. Przyznam, że było to dla każdego z nas spełnienie marzeń. Na pewno ten moment zapisze się na stałe w historii naszego zespołu i mam nadzieję rozpocznie jakiś nowy etap naszej muzycznej przygody.
(…)
Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 4/2022 r.
rozmawiała Marta Ewa Wróblewska
Fot. Koziol Production
Magazyn w wersji elektronicznej (PDF) jest dostępny na publio.pl