Rozmowa z proj. Jerzym Bralczykiem nie tylko o polszczyźnie (fragmenty)

Chciałbym, by nasz wywiad był zupełnie inny od tych, których udzielał Pan do tej pory. Jestem przede wszystkim dziennikarzem muzycznym, dlatego to muzykę chciałbym uczynić osią tematyczną naszej rozmowy. Choć oczywiście poza nią także wyjdziemy. Inną sprawą jest, iż przy okazji Pana wywiadów wiele pytań się powtarza i sądzę, że jest już Pan nimi zmęczony.

Ma Pan rację. Ale wracając do muzyki, to zawsze wydawało mi się niezwykle trudne werbalizowanie czegoś, co jest doświadczeniem – w moim mniemaniu – pozawerbalnym. Tak jak w wypadku muzyki. Jest taki dialog konfucjański, który bardzo lubię, mówiący o tym, że do Konfucjusza przyszedł Mistrz Muzyki. Konfucjusz, oprowadzając go po swojej siedzibie, informował: tu oto są schody, tu oto jest okno, tu oto jest mata. A kiedy Mistrz Muzyki wyszedł, jeden z uczniów Konfucjusza zapytał go: Czy tak się rozmawia z Mistrzem Muzyki? Konfucjusz odpowiedział: Tak. To jest sposób prowadzenia rozmowy z Mistrzem Muzyki. Nie bardzo wiem, co miał na myśli, ale podobało mi się to. Zresztą muzyka dla Chińczyków była uprzedmiotowieniem ideału harmonii. Chciałbym tak myśleć jak Chińczycy, ale sądzę, że oni, myśląc tak, myśleli przy okazji o czymś zupełnie innym, o czym ja pomyśleć nie potrafię.

Dodajmy również, że harmonia to dział teorii muzyki o zasadach budowy akordów i ich następstw…

Tak, dlatego ma ona nie tylko teoretyczną, ale i praktyczną funkcję.

Z uwagą przeczytałem Pana ostatnią książkę Bralczyk o sobie (autobiografia w formie wywiadu-rzeki, którą przeprowadzili Paweł Goźliński i Karolina Oponowicz). Wprawdzie Pan w tej książce mówi, że specjalnie muzyką się nigdy nie interesował, ale kilka wątków jest tam takich, które temu przeczą. W owej książce mówi Pan między innymi o tym, że spośród wszystkich muzyków najbardziej ceni Jana Sebastiana Bacha. Wymienia Pan także Wolfganga Amadeusza Mozarta, Gustava Mahlera, Fryderyka Chopina i Krzysztofa Pendereckiego. Można więc wysnuć wniosek, że muzyka poważna jest Panu bliższa niż rozrywkowa.

Z pewnością jest mi ona bliższa. Choć z drugiej strony trudno to jednoznacznie oddzielić, bo przecież do muzyki rozrywkowej zaliczymy też walce skomponowane przez Johanna Straussa, standardy jazzowe czy operetki. Możemy też włączyć do niej piosenkę literacką, a więc gatunek, który bardzo lubię i który odegrał dużą rolę w moim życiu. Bez twórczości Wojciecha Młynarskiego, Jeremiego Przybory i kilku innych artystów nie wyobrażam sobie swojej młodości, a może nawet dzieciństwa. Ich piosenki w dużej mierze ukształtowały mój gust estetyczny. I mam tu na myśli nie tylko autorów słów, ale też i muzyki, jak choćby Jerzego Wasowskiego. Zatem jednak ta muzyka rozrywkowa mnie w jakiś sposób uformowała. Ale ma Pan rację, bo kiedy pierwszy raz usłyszałem uwerturę do Cyrulika sewilskiego, to myślałem, że to jest coś, od czego nic piękniejszego już nigdy nie usłyszę. I w gruncie rzeczy chyba miałem rację.

(…)

Dlaczego Pan nie lubi, gdy ktoś zwraca się do Pana, używając Pana imienia?

Gdy żona się zwraca, to bardzo lubię. Ale poza żoną woli Pan jednak, by zwracać się do Pana w inny sposób. Przyjaciele też oczywiście zwracają się do mnie po imieniu. Ale jeśli „panie Jerzy” mówi do mnie osoba, której nie znam lub znam słabo i w dodatku jest znacznie młodsza – a takie na ogół tak się do mnie zwracają – to wydaje mi się to nieuzasadnione. Imię bowiem łączy się z pewną zażyłością. A z drugiej strony moje imię nie jest takim, jakie lubię najbardziej. Dlatego też często moi najbliżsi mówili mi po nazwisku. Niektórzy z nich, a nawet moja żona, do tej pory tak czasem zwracają się do mnie, mówiąc Bralczyk to czy Bralczyk tamto. I mnie się to bardzo podoba, bo, w przeciwieństwie do imienia, do swego nazwiska mam dużo sentymentu.

Ciekawą historią jest to, że ma Pan dwie daty urodzenia!

Po II wojnie światowej stosunkowo często zdarzało się, że czyjegoś urodzenia nie odnotowywało się w czasie, w którym ono naprawdę nastąpiło, ale w innym. Moi rodzicie zaniechali, nie chcieli czy też nie zdążyli wpisać daty poprawnej. Być może to wiązało się też z uprawnieniami (lub ich brakiem) ze
strony akuszerki przyjmującej poród. W każdym razie zostałem zarejestrowany jako urodzony 5 czerwca, podczas kiedy rodzinna tradycja – której wierzę – łączy moje urodziny z dniem 23 maja. Ale w dokumentach mam wszędzie datę błędną, czerwcową. Jako nazwę miejsca urodzenia mam zaś nazwę wioski Kobylino, choć naprawdę chodziło o miasto Kobylin koło Ciechanowa. A to właśnie w Ciechanowie przyszedłem na świat przy ulicy Sienkiewicza, w domu, który stoi do tej pory.

Wiem też, że nie lubi Pan, jeśli dziennikarze podczas rozmowy z Panem używają niektórych zwrotów, np. „dokładnie” czy „dobrze”.

Tak, choć o tym powiedziałem kiedyś pół żartem, pół serio. „Dobrze” może być czasem interpretowane jako „odhaczenie” czegoś. Przechodzimy do czegoś innego. A takie „odhaczanie” w sytuacji, w której poświęcam sporo myślenia swojej odpowiedzi, wydaje mi się czasem deprecjonujące. Z drugiej strony, gdy traktujemy to jako opinię czy ocenę, to wydaje mi się to nie do końca usprawiedliwione. Nie dlatego, że uważam to za niedobre, ale też pochwała w tym wypadku jest według mnie niestosowna.

(…)
Rozmawiał Michał Bigoraj
Fot: Michał Bigoraj

Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 3/2024

Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ