Michał Walczak

Marzę o tym, żeby Rampa była nowoczesnym i dostępnym teatrem rozrywkowym, łączącym musical, komedię i teatr familijny, czerpiący tematy z polskiej i zagranicznej popkultury oraz tworzący autorskie, nieszablonowe przedstawienia – mówi Michał Walczak, dramatopisarz, reżyser, dyrektor Teatru Rampa w Warszawie.

Porozmawiajmy o początku kariery, jak to się zaczęło?

Przyjeżdżając z Sanoka na studia do Warszawy, miałem dylemat: wybrać studia filozoficzne na UW czy kierunki bardziej ścisłe. Zacząłem od Szkoły Głównej Handlowej, skąd po trzech latach emigrowałem na wydział reżyserii Akademii Teatralnej w Warszawie. Reżyseria skusiła mnie integracją wyobraźni i kreatywności z umiejętnością zarządzania ludźmi i czasem. Zgłębiając warsztat reżyserski, pisałem równocześnie sztuki, które wygrywały konkursy, były wystawiane przez teatry w Polsce i na świecie. Po ukończeniu studiów sam często reżyserowałem własne teksty, a w 2012 roku z Maciejem Łubieńskim i grupą wolnych strzelców założyliśmy teatralno-kabaretową grupę „Pożar w burdelu”. Osiem lat intensywnej pracy jako reżyser, współscenarzysta i lider trupy teatralnej pozwoliło mi zgromadzić doświadczenie w zarządzaniu ludźmi i procesami twórczymi, które postanowiłem wykorzystać w zarządzaniu instytucją kultury. Sprzyjającym momentem dla takiej zmiany była pandemia: lockdown sprzyjał przewartościowaniom, refleksjom i krystalizacji wizji przyszłości, a Biuro Kultury właśnie podczas pandemii ogłosiło konkurs na dyrektora Teatru Rampa, który wygrałem.

Wróćmy jeszcze na chwilę do dramatopisarstwa. Czy pamięta Pan swoją pierwszą sztukę, jak powstała?

Pierwszą pełną sztukę napisałem na konkurs dla młodych twórców „Szukamy polskiego Szekspira”, dostałem wyróżnienie. Konkursy literackie, zwłaszcza dramatopisarskie, były dla mnie odskocznią od presji związanej z wyborem racjonalnego zawodu, a także napędem do tworzenia, ćwiczenia warsztatu. W dialogi bohaterów dramatów wkładałem dylematy i lęki moje, moich bliskich i postaci zupełnie zmyślonych, co pomagało w rozładowaniu wielu napięć. Polubiłem muzyczność formy dramatycznej, opartej na dialogach, które słyszałem w głowie i przenosiłem na ekran, a potem na scenę. Pierwszą sztuką, która odniosła duży sukces, była Piaskownica – napisana bardzo spontanicznie, dynamiczna historia spotkania chłopaka i dziewczyny. Pisałem ją trochę improwizując, a trochę dbając o precyzyjną, trzyaktową strukturę. Kolejne inscenizacje tej sztuki uświadomiły mi, jaką potęgę ma teatr – przestrzeń, w której wyobraźnia nie ma granic, a pomysłowości nie skrępuje żaden budżet, bo scena uwielbia umowność. To uczucie wolności było fantastyczne. Zyskując coraz większą świadomość przy kolejnych projektach, starałem się ocalać tę pierwotną radość i wewnętrzne dziecko, które dzięki teatrowi mogło spełniać marzenia i opowiadać historie. Przejście na zawodowe pisanie i profesjonalizacja na pewno zabiera trochę frajdy, ale dzięki nim możliwe jest poczucie bezpieczeństwa, stabilizacja i strategiczne planowanie działań.

Wielu twórców teatru przechodzi do świata telewizji i kina, rozczarowując się nieobliczalnością rynku teatralnego. Pandemia pokazała, jak kruchy jest to obszar, ale też uświadomiła, że warto go chronić. W czasach komercjalizacji i formatowania myśli teatr wciąż może być schronem dla wyobraźni, idei nienastawionych na szybki zysk i ludzi, którzy szukają alternatywy dla świata, w którym rządzą ekrany. Chciałbym, żeby Rampa była takim schronem wyobraźni i teatralnym biurem podróży, które niezależnie od światowych zawirowań przeniesie widzów i twórców do światów, w których na problemy można spojrzeć z innej, pozytywnej strony. Z takim programem wystartowałem w konkursie.

I w końcu został Pan dyrektorem Teatru Rampa. To był trudny czas, bo była wtedy pandemia. A jednak się udało.

Ucieszyłem się, że konkurs został ogłoszony w trakcie pandemii, bo dzięki lockdownowi mogłem spokojnie pozbierać różne elementy programu, który decydował o wyborze nowego dyrektora. Ustna rozmowa odbywała się online, odpowiadałem na pytania komisji, siedząc w domu, co było dość surrealne, ale też zmuszające do koncentracji. Program dyrektorski zakładał ewolucyjny rozwój teatru, bazujący na dotychczasowym kapitale Rampy, teatru, który przez lata zbudował lojalną widownię i ciekawą markę, potrzebującą rozkręcenia i unowocześnienia. W pierwszym sezonie pomimo pandemii, lęku, co z kulturą i pieniędzmi, robiliśmy bardzo dużo: stand-up, musicale, offowe projekty społeczne i komedie. Inicjowaliśmy różnorodne działania, współprace i projekty, bo wiedzieliśmy, że przy zewnętrznych turbulencjach trzeba nadać teatrowi kurs na rozwój i poszukiwanie rozwiązań oraz partnerów. Wiele osób czy grup teatralnych, które wtedy pojawiły się w teatrze, pracuje z nami do dziś. Pandemia dała pozorną nadzieję na zwolnienie, mindfullness i odpoczynek od kapitalizmu, ale szybko okazało się, że wirus nie zwalnia od myślenia i kreatywności. Przeciwnie. Instytucja kultury w okolicznościach pandemicznych działa trochę jak w warunkach bojowych, w stanie podwyższonej czujności i niepewności, co przyniesie jutro. Psychologicznie taki stan może być wyczerpujący, ale może być także twórczy, pobudzając niestandardowe myślenie i pomysły. Prawdę mówiąc, nie wiem, czy bez pandemii zebrałbym i skoncentrował myśli, by startować w konkursie.

Mija prawie dwa lata, od kiedy rozpoczął Pan przygodę z Rampą. Co się udało?

Dzisiaj mija półtora sezonu, zamiast pandemii mamy kontekst wojenny, ale na szczęście widzowie odwiedzają nas coraz tłumniej i w wielu aspektach powracamy lub przebijamy poziomy popularności sprzed pandemii. Udało się poszerzyć repertuar teatru o trzecią, aktywnie działającą scenę Klubu Tragediowego, gdzie odbywają się warsztaty stand-up oraz wystawiane są małe komediowe i kabaretowe formy. Wzmocniliśmy repertuar o kilka silnych pozycji, m.in.: Niekończącą się historię w reżyserii Magdy Miklasz, komediowy Testament dziadersa i Przybysza Wojciecha Kościelniaka, stand-up Andrzeja Konopki, Czarnego papieża o Anatoliju Kaszpirowskim czy będące w próbach muzyczne widowisko Depesze. Zaprosiliśmy do współpracy zaprzyjaźnione grupy niezależne: Teatr Malabar Hotel, Teatr Młyn i Analog Collective, z którymi koprodukujemy spektakle, m.in. Osiemnastkę, W grobie się nie mieści, Wykluczeńców. Kontynuujemy współpracę z Teatrem Tintilo, gramy opowiadający o relacjach polsko-ukraińskich spektakl Borderline. Mamy różnorodną widownię i staramy się zaspokoić gusta widzów, który doceniają naszą aktywność: pod koniec 2022 roku odnotowaliśmy rekordowe w historii teatru wskaźniki. To dla mnie ogromna satysfakcja i sygnał, że zatrzymaliśmy dotychczasowych widzów Rampy i przyciągnęliśmy nowych. Bardzo się cieszę, że wspólnie z moim zastępcą Łukaszem Strzelczykiem postawiliśmy na ewolucyjność, a nie na rewolucję i możemy rozwijać ciekawy, prawobrzeżny teatr o wspaniałych tradycjach, tworząc takie spektakle jak Depesze.

Proszę opowiedzieć o tym spektaklu.

Depesze to kolejna odsłona nurtu, który w Rampie jest lubiany przez widzów i twórców: widowisk muzycznych, opowiadających o fenomenach światowej popkultury. Jest wśród nich Jeździec burzy z muzyką The Doors, Rapsodia z demonem z piosenkami Queen czy Twist and shout z utworami The Beatles. Depesze to widowisko muzyczne, opowiadające o subkulturze fanów i kulcie, którym otoczona jest muzyka zespołu. Mechanizm tworzenia się subkultury, systemu znaków i swoistego teatru fanowskiego to coś, co odgrywało kolosalną rolę w PRL i na początku transformacji, zaczarowując szare blokowiska i smutną rzeczywistość. Tworzenie się tego swoistego karnawału i wspólnoty wokół muzyki i zespołu to temat, który interesuje nas w wypadku Depeszy, ale chętnie zanurzymy się także w inne odmiany tego zjawiska. Myślimy o musicalu heavymetalowym, inspirowanym polskimi zespołami metalowymi albo historią polskich boysbandów. Depesze są jednak szczególne przez niezwykłą armię fanów – dzisiaj często poważnych biznesmenów czy urzędników, którzy na grupach i forach internetowych oraz koncertach, zlotach i imprezach wciąż kultywują zespół ich młodości. Depesze z ich mrokiem, czarnymi skórami i połączeniem rocka z elektronicznym popem pasują do Rampy – teatru, przypominającego pałac wśród bloków Targówka, dzielnicy położonej poza ścisłym centrum miasta. To idealna przestrzeń do tworzenia chropowatego, rockowo-popowego teatru. Warszawskiej wersji off-Broadwayu.

Marzenia, które Rampa chce spełnić?

Zapisałem w programie marzenie o nowoczesnym teatrze rozrywkowym, muzycznym, komediowym i familijnym, który czerpie z polskiej i zagranicznej popkultury i buduje nieszablonowy, autorski repertuar. Połączenie popularności z autorskością to trudne wyzwanie, komercyjnie skuteczniejsze są formuły już są znane. Nawiązując jednak do dyrekcji Andrzeja Strzeleckiego, który w latach 80. i 90. tworzył nowoczesny i oryginalny teatr muzyczny, myślę, że warto w czasach powszechnego formatowania wyobraźni szukać własnej drogi i budować środowisko twórcze, które da Warszawie własny, oryginalny repertuar. W naszej rodzimej popkulturze i kulturze wysokiej jest masę ciekawych tematów, które chcielibyśmy przełożyć na scenę. Aby w pełni rozwinąć skrzydła, będziemy przyciągać partnerów biznesowych, kulturalnych i intelektualnych i zarażać ich pomysłami, takimi jak musical Czterdziestolatek, którego premierę planujemy na jesień 2023.

Rozmawiał: Janusz Maciejowski

Fot. Janusz Maciejowski

Wywiad z magazynu „Świat Elit” nr 1 /2023

Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ