Robert Górski

Jeden z najlepszych satyryków w historii naszego kraju, kojarzony przede wszystkim z Kabaretem Moralnego Niepokoju (KMN), którego jest twórcą i założycielem. W swojej imponującej karierze wcielał się w najważniejszych polityków z obu stron barykady. Ponadto aktor teatralny i telewizyjny, od lat piszący także skecze i monologi dla innych artystów.

Wydajesz się człowiekiem dość spokojnym. Czy to w życiu prywatnym celowo uspokajasz swój temperament, czy też na scenie celowo go w sobie pobudzasz?

Normalnie jestem spokojny, a scena, estrada jest od szaleństwa. Wydaje mi się, że to właściwy podział, choć dalej jestem tym samym człowiekiem. Nie zmuszam się jakoś specjalnie ani do jednego, ani do drugiego.

Jesteś jednym z najbardziej popularnych, a moim zdaniem także najlepszym polskim kabareciarzem. Sam kabaret jako forma sztuki widowiskowej cieszy się jednak mniejszą popularnością niż dawniej. Moim zdaniem ma też niższy poziom. Jak oceniasz współczesną kondycję polskiego kabaretu?

Obecnie na topie jest stand-up. To do niego idą młodzi ludzie, którzy chcą żartować na scenie. Toteż wielu z moich kolegów z kabaretowego środowiska próbuje swoich sił w stand-upie. Jest to o tyle łatwiejszy biznes, że nie musisz oglądać się na innych, nie musisz rozładowywać napięć, jakie pojawiają się w grupie, i łatwiej umawiać się na próby. Łatwiej też dzielić wpływy. Choć sztuka jako taka łatwa nie jest. I udaje się nielicznym. A polski kabaret? Działa kilka uznanych grup, dobre nowe nie powstają często, choć pojawiła się ostatnio godna uwagi formacja Zdolni i Skromni (zwycięzcy 25., jubileuszowej edycji Rybnickiej Jesieni Kabaretowej; grupa została stworzona specjalnie na tę imprezę – przyp. M.B.).

Jak kiedyś wspomniałeś, kiedy Wy startowaliście, do grona finalistów PAKI (Przegląd Autorskich Kabaretów Amatorskich) aspirowało około 130 kabaretów z całej Polski. Teraz zgłasza się ich znacznie mniej. Ten przegląd ciągle jest najważniejszy i najbardziej prestiżowy, stanowi przepustkę do kariery dla wielu kabaretów. Dlaczego kabaret traci na popularności?

Nie zauważyłem odpływu widowni od kabaretu, choć grup z czasem ubywa. Kabaret to wyzwanie, bo zakłada współdziałanie, a wygodniej jest coś robić na własną rękę. Tylko że stand-up ma poważne ograniczenia. Ciężko być samemu na scenie dłużej niż 20 minut, choćby się stawało na głowie. Kabaretowi bliżej jest do teatru. Wydaje mi się, że kabaret jest zwyczajnie ciekawszą formą. I pojemniejszą. Może to jednak po prostu moda. Kabarety zwyczajnie się opatrzyły.

Jak słusznie wspomniałeś, coraz większą popularnością cieszy się w naszym kraju stand-up. Wiem, że podobnie jak ja nie jesteś fanem tej artystycznej formy, na którą się nie zdecydowałeś. A z pewnością byłbyś w niej znakomity! Stand-up to bowiem monolog, a Twoje monologi z KMN, podczas których np. dzwoniłeś do „Badyla”, to już klasyka gatunku!

Ja nie lubię być sam. Ani na scenie, ani za kulisami, ani w drodze na występ. Lubię od czasu do czasu powiedzieć monolog i tego rodzaju stand-up w pigułce mi wystarczy. W niedzielę na Polsacie jest program kabaretowy pt. „Nowy skład”. Tam przez 7 tygodni będą moje monologi, w wykonaniu co prawda nie moim tylko kolegów i koleżanek. Tak że zapraszam do oglądania i całego programu, i tych stand-upowych skrawków.

Skoro już wspomniałem KMN, to powiedz, dlaczego po odejściu Katarzyny Pakosińskiej żadna z występujących później z Wami kobiet (np. współpracująca z Wami do 2017 r. Magdalena Stużyńska-Brauer) nie była oficjalnym członkiem kabaretu?

Trudno znaleźć kogoś na stałe. To nie może być od nas ktoś zdecydowanie młodszy, a jak jest starszy i dobry, to ma swoje zobowiązania. Teraz najczęściej gramy z Agatą Wątróbską, która jest znakomitą aktorką i na co dzień gra w teatrze. I wszystkim taki układ pasuje. Na pewno nie potrafiłbym na dłużej się odnaleźć w zespole stricte męskim.

Na początku działalności w KMN Wasze skecze, a jeszcze bardziej piosenki, miały więcej wspólnego z twórczością literacką niż kabaretową. Płyta „Piosenki, czyli walizki pełne wody” z 2008 roku zawiera głównie utwory z czasów, gdy byliście kabaretem studenckim i pokazuje bardziej Waszą liryczną niż satyryczną stronę. Wówczas piosenka nie była śpiewanym skeczem tylko formą poetycką. Z czasem odeszliście od tego nurtu. Inna sprawa, że kabarety ogólnie już tego nurtu nie praktykują. Dlaczego?

Lubię od czasu do czasu wystąpić w „piwnicy”, ale nie jest to pomysł dla mnie na całe życie. Mogę napisać piosenkę dla kogoś, mamy też zawsze w programie jedną lub dwie, ale to nie jest to, czego ludzie oczekują od kabaretu. Może gdybym umiał pisać takie piosenki jak Zenon Laskowik. Ale nie umiem. Natomiast elementy liryczne są u nas obecne w skeczach i tak sobie rekompensuję niedobór poezji, od której wszystko się zaczęło.

Powiedziałeś mi kiedyś, że w skeczu, podobnie jak w utworze muzycznym, ważny jest rytm i timing. Wszystko musi być podawane w odpowiednim tempie. Pauza nie może być ani za długa, ani za krótka. Wiadomo np., że nie powinno się mówić w momencie, gdy publiczność się śmieje lub bije brawo, ale czy są inne wytyczne odnośnie timingu przy pisaniu skeczów?

Jest coś takiego jak harmonia, co musi być obecne w każdym dziele sztuki bez względu na jej dziedzinę. Jest rytm w słowie pisanym, jest rytm w tekście podawanym ze sceny. Są też różne widownie. Są bardziej i mniej lotne. Są też miejsca, które pozwalają na skupienie, jak artystyczna piwnica, i są amfiteatry, na których trzeba mówić głośno i „dużymi literami”. Inaczej tekst podaje aktor teatralny, inaczej artysta kabaretowy. To są nawyki, przyzwyczajenia. Czasem gestami proszę kolegów na scenie o podkręcenie tempa, czasami proszę, żeby mówili wolniej, a przynajmniej z zachowaniem zrozumienia tekstu.

Charakterystyczne dla napisanych przez Ciebie skeczów są różne dygresje. Świetnym tego przykładem są choćby kultowe Drzwi, w trakcie których nawiązujesz do tematu rzeźni, zupełnie niezwiązanego z głównym tematem skeczu! Takie posunięcie jest jednak znakomite i podnosi jeszcze jakość tego wybitnego skeczu.

Jednak dygresje, nawet te zabawne, mogą też zniszczyć tekst, wypaczając jego konstrukcję i zamysł. Czasem to one zawłaszczają skecz. A czasem, co widzę u innych zespołów, skecz składa się wyłącznie z dygresji. Nie lubię tego, ale na scenie najważniejsza jest skuteczność. Czyli, krótko mówiąc, czy ludzie się śmieją, czy nie.

Przez wiele lat współpracowałeś z Telewizją Polską, prowadząc choćby kabaretony przy okazji Festiwalu w Opolu czy też Mazurskie Noce Kabaretowe. Dużą popularnością cieszył się „Tygodnik Moralnego Niepokoju” i Twoje wspólne występy z Marcinem Wójcikiem z Ani Mru-Mru w programach „Kabaretowy Klub Dwójki” i „Latający Klub Dwójki”. Czy to, że nie występujesz już w telewizji publicznej, ma związek z jej politycznym zaangażowaniem i bezkrytycznym poparciem władzy obecnie nam rządzącej?

Tak. To, czy kabarety, satyrycy pojawiają się w telewizji publicznej, jest miarą jej bycia telewizją publiczną. Ludzie chcą się śmiać z władzy, a nie z opozycji, władza chciałaby odwrotnie. Ponieważ nie da się tego pogodzić, w Opolu tradycyjnych kabaretonów nie ma, są co najwyżej kabaretowe piosenki w stylu Addio, pomidory (z repertuaru Kabaretu Starszych Panów – przyp. M.B.). Albo występują pomidory.

W tym miejscu nie sposób, byśmy nie wspomnieli o serialu „Ucho Prezesa”, który podbił Internet. Wcielałeś się tam w postać Jarosława Kaczyńskiego, zdaniem wielu, ocieplając jego wizerunek. Dlaczego serial zniknął po 4 sezonach?

Są inne tematy, niezwiązane z polityką. Milsze. Myślę, że „Ucho…” wyczerpało potencjał. Pojawiają się nowe wątki, ale główny temat jest jeden: władza deprawuje, wydobywa z ludzi to, co najgorsze – patrz wspomniane władze TVP. Cynizm i hipokryzja do kwadratu. Mała Rosja.

(…)

Więcej w czasopiśmie „Świat Elit” nr 2/2022

Rozmawiał Michał Bigoraj

Fot. Bartosz Kowal

Magazyn „Świat Elit” w wersji elektronicznej (PDF) kupisz TUTAJ

Edytuj